Amra podszedł do Anglika i powiedział dobitnym głosem:
— Pan strzelał i zranił słonia królewicza Nassura, chociaż o jego ucieczce wszyscy w kraju byli powiadomieni. Nie chcę narazić pana na przykrą rozmowę z władcą Satpury, bo nic to już nie pomoże biednemu Birarze. Starowina, z pewnością, nie długo już pociągnie... Niech więc sahib będzie wdzięczny, że za ranę Birary przypłacił pan tylko złamanem kołem, no, i dla uspokojenia swego gniewu może pan nawymyślać „panikisowi“, że kazał panu zapłacić sobie za strzał do oswojonego, starego, szlachetnego słonia... Cha! Cha! Cha!
— Jak śmiesz drwić ze mnie?! — wybuchnął Anglik. — Jak się nazywasz?
— Amra, syn Warory z Suratu, lecz w stolicy maharadży nadano mi inny... tytuł! — mówił chłopak.
— Tytuł? — zdziwił się Anglik.
— Nazwano mnie tam „bratem
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.