Od ciosu olbrzymiego zwierza odpadły deski i belki ściany i odkryły wnętrze.
Dwuch Hindusów natychmiast wbiegło do izby i wyniosło nieprzytomne od obłędnego strachu dzieci.
Widząc, że nie mają nic więcej do roboty, gdyż ogień ogarnął już był cały budynek, Amra ruszył z powrotem do domowi.
Na moście słoń przystanął i jakgdyby się zamyślił na chwilę. Z cichym jękiem poszedł jednak dalej.
Ulewa ustała. Burza ucichła. Czarne chmury znikały na niebie.
Wyjrzały gwiazdy — bliskie i rozjaśnione. Z poza dżungli wypływał księżyc niezwykle jaskrawy, jakgdyby obmyty strugami deszczu.
Birara ślizgał się na mokrej drodze i potykał, brnąc po kałużach.
Doszli do promu, więc Amra zamierzał zejść na ziemię, aby odnaleźć przewoźnika, lecz słoń ostrożnie przytrzymał go za nogę.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.