Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Amra obszedł pień dokoła i rozejrzał się po okolicy.
Spostrzegł wkrótce, że drzewo leżało nad urwiskiem.
Na dole biegła droga nad brzegiem Tapti.
— Hę? — zapytał siebie w duchu chłopak. — Po co mamy ciągnąć taką kupę drzewa po przez dżunglę? Możemy zrzucić ją z tego pagórka i po drodze zawlec do tartaku...
Podprowadził słonia do cienkiego końca drzewa, założył łańcuch i krzyknął:
— Hoho, Birara Podciągnij-no trochę!
Posłuszne zwierzę wparło nogi w ziemię, wyprężyło potężne mięśnie i, szarpnąwszy z całej siły, posunęło drzewo do krawędzi stromego urwiska.
— No, dobrze! — odezwał się Amra. — A teraz, przyjacielu, puść w ruch kły i kolana!
Birara podważył gruby pień kłami