i jął powoli, krok za krokiem popychać go do krawędzi, opierając się kolanami.
Wkrótce drzewo, straciwszy równowagę, runęło w dół.
Umieściwszy się na karku słonia, chłopak boczną ścieżką zjechał z pagórka, założył na konary łańcuch, umocował go do orczyka i poszedł obok Birary, ciągnącego olbrzymie drzewo po błotnistej, śliskiej drodze leśnej.
Słoń, człapiąc po błocie, pomrukiwał, jakgdyby mówiąc:
— E-e, widzę, że masz głowę na karku...
Amra na robocie uważał na wszystko, starając się oszczędzać siły starego przyjaciela. To też biały „sahib“ nic już nie mówił i płacił mu po pięć rupij dziennie, tyle, co innym kornakom.
Po kilku dniach wspólnej pracy, poganiacze, przyglądając się pracy chłopca, zrozumieli, że mogą wyrobić więcej, jeżeli nie będą polegali wyłącznie na sile swoich słoni; zaczęli stoso-
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.