Upodobanie to pozostało mu na zawsze z czasu życia w dzikiej dżungli.
Sporo lat minęło od utraty wolności, lecz Birara nie zapomniał smaku soczystych pędów.
Pamiętał nawet, że matka jego — stara słonica — uczyła go, jak podważać, aby nie połamać kłów, korzenie drzew i obalać pnie ciężarem całego ciała.
Birara oblizywał się na wspomnienie wspaniałej uczty. Raczono się wtedy młodemi pędami i świeżemi korzeniami drzew.
Wszystko to znajdował łakomy Birara na porębie.
Drwale strącali na ziemię najwyższe drzewa, a inni robotnicy karczowali wystające z ziemi pnie.
Słoń zaglądał do dołów i wykrotów, odnajdywał korzenie i wyciągał je trąbą. Chrupał potem z tak wielkim smakiem, że aż mu ściekała z warg ślina, a oczy przymykały się z rozkoszy.
Amra sam sobie przyrządzał na
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.