pjonów, gryzących stonóg i jadowitych pająków, — odparł Amra.
Biały człowiek zrozumiał, że słoń swym ciężarem niszczył kryjówki niebezpiecznych stworzeń.
W czasie południowej przerwy w pracy, Amra prowadził słonia do rzeki.
Napiwszy się, ogromne zwierzę wchodziło w głębinę, nurzało się, a trąbą, jak z sikawki, polewało sobie boki i grzbiet.
Kornak dopomagał mu.
Brał suchą, twardą trawę, obmywał i nacierał grubą skórę przyjaciela tam, gdzie on sam nie mógł dosięgnąć trąbą.
Birara mruczał z zadowolenia, gdy chłopiec tarł mu brzuch, którego czepiały się żarłoczne kleszcze i bąki, szorował za uszami i przemywał mu oczy.
— Słoń musi cię lubić, mój mały? — zauważył dozorca.
— A tak! — odparł z całą stanowczością Amra. — Ja też lubię Birarę,
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.