zresztą zwierzę najlepiej spełnia rozkaz człowieka, gdy go lubi i wie, że bez niego nie mogłoby się obejść. Tak uczył mnie dziadzio, biedny Bauli...
— Masz rację! — zgodził się Anglik. — Jednak inni postępują inaczej. Nie dbają o słonie i nawet biją je.
— Pożałują tego kiedyś... — mruknął Amra, opierając nogę na trąbie Birari, aby wsiąść mu na kark.
Pewnego razu jeden z kornaków rzekł do chłopaka.
— Ojciec kazał ci przyjechać jutro do domu.
Amra skinął głową i zamyślił się.
Nie mógł stracić jutrzejszego dnia. Dozorca zapowiedział był właśnie wyznaczenie nowych terenów poręby. Do każdej partji drwali przyłączano kornaków ze słoniami.
Należało więc być na miejscu, aby uzyskać najdogodniejszy przydział.
Chłopak musiał jednak spełnić żądanie ojca.
Odszukał Barusza i rzekł do niego:
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.