Pójdę jutro o świcie do Suratu, bo wołają mię do domu...
— Jutro sahib ma wyznaczać nową pracę! — wtrącił towarzysz.
— Wiem o tem! — kiwnął głową Amra. — Zastąpisz mnie. Wybierz przydział, najbliższy do rzeki. Pozostawię ci Birarę... uważaj na niego!
Ledwie zaczął się sączyć brzask, chłopak zerwał się z bambusowej maty, zajrzał do słonia i, obudziwszy Barasza, pobiegł brzegiem rzeki.
Miał przed sobą kawał drogi, więc spieszył, nie zwracając uwagi na upał.
W tym samym czasie, Barusz prowadził słonia do kąpieli.
Siedząc na szerokim karku Birary, gapił się na wszystkie strony.
Zwierzę, wszedłszy w głębinę, pływało z głośnem parskaniem.
Stanąwszy na mieliźnie, Birara ze zdumieniem podniósł uszy i zamruczał.
Siedzący na nim kornak nie zeskoczył do wody, jak czynił to Amra, i nie pomagał mu w kąpieli.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.