Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— Źle! — myślał Amra, stojąc pewnego razu przy słoniu na placyku Suratu. — Coby tu takiego wymyśleć?
Lecz, widać, ktoś inny — Miłosierny i Dobry — myślał o pracowitym, poczciwym chłopaku.
Przez placyk przechodziło właśnie kilku białych sahibów.
Jeden z nich przystanął nagle i przyjrzał się bacznie Birarze.
— Patrzcie! — zawołał. — Co za wspaniały okaz słonia! Gotów jestem zapłacić 100 rupij, jeżeli nie należy on do najszlachetniejszej rasy „Kumirja“!
— Kapitan ma zupełną słuszność! — zauważył komisarz policji portowej. — Jest to Birara, najlepszy słoń z całego wybrzeża.
Rozmawiając, zbliżyli się do chłopaka, opartego o nogę słonia.
— Gdzie jest kornak tego zwierzęcia? — spytał nieznajomy Anglik.
Amra, milcząc, dotknął palcem piersi.
— Ty?