Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Padały połamane przez ulewę gałęzie. Pokotem kładły się młode bambusy, pierzaste liście paproci i wybujała nadmiernie trawa.
Trwało to krótko, lecz dżungla zalana była wodą.
Kapitan klął, bo teraz nikt nie mógł dojrzeć śladów na ziemi.
Birara z głośnym pluskiem i człapaniem szedł naprzód, kichając i prychając, deszcz bowiem zalewał mu nozdrza.
Nagle zwinął trąbę i podniósł ją jak mógł najwyżej.
Rozstawił szerokie, do liści łopuchów podobne uszy i poruszał niemi ostrożnie.
Chrapliwie wciągał powietrze.
Wreszcie stanął i zaczął nadsłuchiwać.
Jakieś zwierzę z łomotem i głośnem parskaniem biegło, tratując krzaki.
Amra ujrzał je wkrótce. Był to nosorożec.
Umykał przed czemś, co go wypłoszyło i przeraziło.