Ciemno-szary kadłub jego migał w gąszczu zarośli.
Mała, krótka głowa, uzbrojona w potężny róg nad nosem, pochylała się co chwila i podnosiła.
Przy każdym jej ruchu wylatywały w powietrze wyrwane krzaki i gałęzie drzew, a kaskady wody bryzgały wokół.
Nosorożec przemknął, jak toczący się z gór głaz, i zniknął w dżungli.
Amra myślał o tem, że nie chciałby się spotkać z tem zwierzęciem, nie mając przy sobie Birary.
Myśli kapitana w tym samym czasie krążyły dokoła innych zgoła rzeczy.
Zadawał sobie pytanie.
— Co mogło spłoszyć nosorożca?
Wiedział, że silny i śmiały zwierz nie łatwo rzuca się do ucieczki.
Dwie tylko istoty napawały go strachem i zmuszały biec naoślep.
Człowiek i tygrys... najbardziej zaś — człowiek.
Postanowił więc zbadać tę sprawę.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.