Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Ześlizgnąwszy się po boku Birary, wziął karabin i, brnąc po wodzie, wszedł do haszczy.
Birara sunął za nim, stąpając ostrożnie.
Anglik dochodził już do zarośli palm, gdy z głuchym rykiem wypadł z nich piękny, brunatny byk, podniósł rogatą głowę i patrzył błyszczącemi pełnemi wściekłości oczyma.
Był to dziki bawół dżungli — gaur.
Ujrzawszy człowieka, pochylił łeb i runął na niego.
Kapitan w kilku susach był już przy słoniu.
Birara zręcznie podrzucił go sobie na kark i przyglądał się gaurowi.
Byk, straciwszy z przed oczu ściganego człowieka, stanął jak wryty.
Był zdumiony i przerażony nagłem zniknięciem wroga.
Słoń wyczuł myśli bawoła i, trzymając trąbę w pogotowiu, ruszył mu naprzeciw.