Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedział, co się ma stać, lecz, ostrożny i oględny, przygotował się do odparcia ataku, skierowawszy kły w pierś stojącego nieruchomo byka.
Gaur oprzytomniał i jął się cofać.
Zawróciwszy gwałtownie, dużemi skokami uciekał, smagając się ogonem.
— Hę — mruknął sahib do chłopca. — Źleby się dla mnie skończyć mogło to spotkanie, gdyby nie Birara! Jak myślisz, mały?
— Byk miał mocne, ostre rogi... — szepnął Amra.
— Otóż to! — uśmiechnął się kapitan i poklepał słonia po szyi. — Poczciwy Birara!
Jechali dalej, a coraz wolniej, gdyż trafili na rozległe moczary, pełne sterczących kęp i zwalonych przez burzę drzew.
Spotkali kilka saren, mknących w szalonym popłochu.
Na uboczu, czając się w trawie, przesuwała się para szakali.
— Sarny i szakale biegną razem? —