Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

sów“. — Sahib widziałby już ich ślady, gdyby nie ulewa...
— Nie spłoszyliście ich? — zapytał Anglik.
Hindusi uśmiechnęli się tajemniczo.
— Sahibie, — odparł jeden z nich, — „panikis“ umie podczołgać się do słonia tak blisko, że potrafi założyć mu pętlę na nogę... Słonie nie zwęszyły nas i pasą się spokojnie...
Kapitan kazał im powracać do wsi i czemprędzej sprowadzić wynajętych naganiaczy i słonie.
Znalazłszy suchy, kamienisty pagórek, Anglik z małym kornakiem urządzili sobie obóz, w którym spędzili noc spokojnie.
Kapitan przekonał się, że „panikisy“ nie okłamali go.
Obudziwszy się przed świtem, biały człowiek usiadł na posłaniu i jął nadsłuchiwać.
Narazie nie słyszał nic pocieszającego.
Gibony, jak zwykle, odzywały się