Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

Rechotały i zaglądały wszędzie, zuchwałe i ciekawe.
Musiały chyba wiedzieć, że w Indjach uważają je za „święte“, a nikt ich tu nie skrzywdzi.
Tęsknota za czemś drogiem, co minęło już bezpowrotnie, dręczyła Birarę.
Słyszał jej smętny głos w szczebiotliwej, krótkiej piosence czarnego drozda.
Czuł ją w urywanych nawoływaniach lazurowej cissy[1].
Gdy słoń pochwytywał dalekie, ponure poryki pantery, bunt zrywał się w jego łagodnem zawsze sercu.
Wszędzie i ciągle słyszał teraz tajemniczą mowę bezgranicznej wolności.
Głosy ptaków i zwierząt, szelest czołgającej się żmiji wołały ku niej.

Nawet szmer poruszanych wiatrem liści, jednostajny, dokuczliwy plusk

  1. Piękny, barwny ptak z rodziny wron.