Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

grodzenie „kheddy“, schował się poza drzewami i krzyknął:
— Słonie, naprzód!
Wydawszy ten rozkaz, gwizdnął przeciągle.
Birara, z siedzącym na nim Amrą, wchodził w głąb osaczonej dżungli.
Ze wszystkich stron dochodziły teraz krzyki naganiaczy, stuk kijów o pnie drzew, wrzask i nawoływanie.
Cały ten zgiełk pokrył w jednej chwili straszliwy łomot, głuchy tupot ciężkich nóg i cienkie, przeraźliwe trąbienie spłoszonych słoni.
Pędziły naoślep, tratując krzaki, obalając młode drzewa, ślizgając się i padając na grzęskich polanach, okrytych wodą po ciągle spadających ulewach.
Olbrzymy zaczęły się miotać, czując zasadzkę i węsząc ludzi.
Usiłowały przerwać zdradliwe koło naganiaczy, lecz nie zdołały.
Strzały, oddawane w powietrze,