Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

rozpalone ogniska i płonąca, sucha trawa przeraziły słonie.
Szukając wolnego, bezpiecznego przejścia ogromne zwierzęta posuwały się coraz bliżej do zdradliwej „kheddy“.
Ostry węch podpowiadał im, że nie spotkają tam ludzi i buchającego dymem ognia.
Tylko jakieś bezwiedne przeczucie szeptało natarczywie:
— Tam — zguba! Nie chodź! Nie chodź!
Ludzie jednak ścigali olbrzymy leśne, hałas i zgiełk wzmagały się z chwilą każdą, coraz bliżej buchały grzmiące salwy, języki płomieni pląsały tam i sam.
W chwili rozterki i popłochu słonie ujrzały nagle Birarę i jego towarzyszy.
Stały spokojnie i patrzyły na miotających się bezładnie pobratymców.
Nagle zawróciły i spokojnym truchtem pobiegły wprost do „kheddy“.