Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

Minęły parkany i weszły do wnętrza pułapki.
Za niemi, tłocząc się i potrącając, z sapaniem, chrząkaniem i przeraźliwym rykiem wrywały się oszalałe ze strachu słonie.
Biały sahib przeciął sznur nożem.
Ciężka krata opadła natychmiast, zamykając w zagrodzie obfitą zdobycz.
Birara stał w środku „Kheddy“ i przyglądał się nieznajomym rodakom.
Przeciągał ku nim trąbę i obwąchiwał.
Ogarnął go w tej chwili niewymowny smutek, tak wielki i bolesny, że nie usłuchał nawet rozkazu Amry.
Chłopak chciał podjechać do pali zagrody, aby dopomóc trzem „panikisom“ bezpiecznie dostać się do wnętrza.
Dopiero po trzecim okrzyku kornaka, zdumionego niekarnością słonia, Birara przeniósł przez parkan łowców i szedł, prowadząc kryjących się za nim Hindusów.