Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Głowił się nad tem pytaniem mały kornak przez cały dzień, lecz odpowiedzi nie mógł znaleźć.
Droga szła przez lesiste góry. Tam i sam przecinały ją szumiące, wartkie potoki.
Spotykali inne słonie, idące z kornakami. Ciągnęły belki i duże złomy kamieni lub szły obciążone workami i skrzyniami.
Birara, który zwykle lubił te spotkania, kroczył dalej, obojętny i zamyślony.
Dopiero na trzeci dzień podróżnicy ujrzeli w oddali znaczne miasto.
Wznosiły się tam wieże i kopuły świątyń, otoczonych wysokiemi drzewami.
Szeroka droga, wykładana białemi płytami i obsadzona dwoma rzędami palm, prowadziła do pałacu maharadży Tasfina, władcy Satpury.
Straż, stojąca przy wspaniale rzeźbionej bramie, powitała białego sahiba uniżonemi ukłonami.