Wojownicy i świta dobrze znali przyjaciela swego króla. Wiedzieli, że maharadża w młodości służył w wojsku razem z kapitanem.
Birara wkroczył spokojnie na dziedziniec pałacowy z taką pewną miną, jakgdyby przez całe życie zamieszkiwał posiadłości maharadży.
Stanął przed kolumnami, prowadzącemi do wnętrza siedziby królewskiej, i dopomógł kapitanowi zejść na ziemię.
Sahib, zwracając się do starego Hindusa w czerwonym płaszczu, rzekł do niego:
— Mój dobry Wakazasie! Każ, aby zaopiekowano się tym chłopcem i jego słoniem. Muszę ich tu zatrzymać przez kilka dni...
— Rozkazałeś, sahibie — odparł Hindus i skinął na Amrę.
Starzec wskazał chłopakowi dom, gdzie się mieściła zwykle służba odwiedzających maharadżę gości.
Amra wykąpał zakurzonego i zbry-
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.