Strona:Fiodor Dostojewski - Cudza żona i mąż pod łóżkiem.pdf/28

Ta strona została przepisana.

— Szabrin!!!
— Tak, Szabrin! A!!! (W tem miejscu pan w płaszczu trochę przedrzeźnił pana w jonatach). Pojmuje pan już teraz?
— Nie, co za Szabrin! — odpowiedział osłupiały pan w jonatach. — Wcale nie Szabrin; to jest człek szanowny! Tłumaczę sobie pańską niegrzeczność zazdrością z pańskiej strony.
— To łajdak, sprzedawczyk, kubaniarz, błazen, okradł kasę! Wnet on się za kratkami znajdzie!
— Przepraszam pana, — rzekł pan w jonatach, blady — pan go chyba nie zna; wcale go pan, jak widzę, nie zna.
— Osobiście, pewnie, nie mam przyjemności, skądinąd jednak znam go bardzo dokładnie.
— Łaskawy panie, skądże to pan go zna? Jestem zdenerwowany, jak pan uważa...
— Głupiec! Zazdrośnik! Nie potrafi sobie żony przypilnować i basta, jeśli pan chce wiedzieć!
— Pan wybaczy, ale pan się grubo myli, młody panie...
— Ach!
— Ach!
W mieszkaniu Bobrynicyna rozległ się gwar. Otwierano drzwi. Słychać było głosy.
— Ach, to nie ona, nie ona! Poznaję ją po głosie; teraz wszystko poznałem, to nie jest ona! — rzekł pan w jonatach, blednąc jak płótno.
— Milcz pan!
Młody człowiek przywarł do ściany.
— Panie łaskawy, ja odchodzę; to nie ona, bardzo się z tego cieszę.
— No, no! Lećże pan, lećże!
— A czego pan jeszcze stoi?