stamtąd sanki. Konie się spłoszyły, sanki poniosły, rozbiły, a ja sama runęłam jak długa tutaj, o sto kroków stąd; woźnicę pokaleczonego zabrano gdzieś; ja po prostu odchodziłam od zmysłów. Na szczęście pan Twarogów...
— Jak? Pan Twarogów podobny był raczej do skamieniałości niż do pana Twarogowa.
— Pan Twarogów zobaczył mnie w tem położeniu i po rycersku podjął się towarzyszyć mi, no, ale skoro ty nadszedłeś, więc mogę już tylko gorąco podziękować panu, Iwanie Iliczu...
Niewiasta podała rękę osłupiałemu Iwanowi Iliczowi i raczej zdusiła, niż uścisnęła mu dłoń.
— Pan Twarogowi znajomy mój; na balu u Szkarałupowych mieliśmy przyjemność poznać się: zdaje się, wspominałam ci o tem? Czyżbyś nie pamiętał, Koko?
— Ach, prawda, prawda; Ależ pamiętam, naturalnie! — przemówił pan w jonatach, którego nazwano Koko. — Bardzo, bardzo mi przyjemnie.
I gorąco uścisnął rękę panu Twarogowowi.
— Z kimże to...? Co to ma znaczyć? Ja czekam... — rozległ się suchy głos.
Przed grupą trojga stał osobnik niezmiernego wzrostu, wyjął monokl i bacznie popatrzył na pana w jonatowem futrze.
— Ach, m-r Bobynicyn! — zaszczebiotała niewiasta, — skądże to? A to spotkanie! Pomyśl pan sobie, właśnie przed chwilą konie wywróciły sanki ze mną... ale, ale, oto jest mój mąż! Jean! M-r Bobynicyn, na balu u Karpowów...
— Ach, bardzo mi przyjemnie!... Ale ja w mig będę tu ze sankami, żoneczko!
— Pójdź, Jasiu, pójdź po sanki; cała jestem przera-
Strona:Fiodor Dostojewski - Cudza żona i mąż pod łóżkiem.pdf/30
Ta strona została przepisana.