żona; drżę z przestrachu; nawet słabo mi się robi... (Dzisiaj na balu maskowym.... szepnęła Twarogowowi...) Żegnam, żegnam pana, panie Bobynicyn! Zapewne spotkamy się jutro na balu u Karpowów...
— Nie, wybaczy pani, ja jutro nie będę; ja już nie będę mógł służyć, skoro dziś tak się złożyło...
Pan Bobynicyn mruknął coś jeszce przez zęby, szurnął butami, siadł w swe sanki i odjechał.
Podjechała kareta: niewiasta wsiadła w nią. Pan w jonatach został; widać, nie mógł zrobić żadnego ruchu ani w tył, ani wprzód i bezmyślnie patrzył na pana w płaszczu. Ten uśmiechał się dość głupio.
— Ja nie wiem...
— Pan pozwoli, bardzo się cieszę, żeśmy się zaznajomili osobiście, — odpowiedział młody człowiek, kłaniając się z zaciekawieniem i trochę się czerwieniąc.
— Ja również, ja również...
— Zdaje mi się, żeś pan kalosz zgubił...
— Ja? Ach, tak! Dziękuję, bardzo dziękuję; zawsze postanawiam sobie kupić nowe, z prawdziwej gumy...
— W kaloszach, nogi, się pocą, słyszałem, że to niezdrowo — rzekł młody człowiek z widoczna bezgraniczną troskliwścią.
— Jean! Chodźże prędzej!
— To prawda, pocą się. Zaraz, zaraz, najdroższa, właśnie rozmawiamy o bardzo interesujących rzeczach! Prawda święta, pocą się nogi w kaloszach, słusznie pan zauważył... Ostatecznie, przepraszam bardzo, że muszę...
— Proszę, bardzo proszę się nie krępować.
— Jakże się cieszę, żeśmy się zaznajomili...
Pan w jonatach wsiadł do karety, która ruszyła z miejsca; młody człowiek ciągle jeszcze stał na temsamem miejscu i zdziwiony patrzył w ślad za nią.
Strona:Fiodor Dostojewski - Cudza żona i mąż pod łóżkiem.pdf/31
Ta strona została przepisana.