— Cha-cha-cha!
— Hi-hi-hi! Kchy-kchy!
— Prędzejże, prędzej! A jak pan będzie wracał, to wstąp pan i opowiedz nam! — wołała niewiasta. — Albo nie: lepiej jutro rano, a niech pan i ją przyprowadzi: chciałabym ją poznać.
— Żegnam państwo, do widzenia! Z pewnością przyprowadzę; bardzo się cieszę, że się panie zaznajomicie ze sobą. Rad jestem i szczęśliwy, że wszystko tak niespodzianie skończyło się dobrze.
— I pieska! Niech pan nie zapomni. Przedewszystkiem pieska niech pan przyniesie!
— Przyniosę, łaskawa pani, napewno przyniosę — zawołał Iwan Andrzejowicz, znowu wbiegłszy do pokoju, bo już się był ukłonił i wyszedł. — Rozumie się, że przyniosę. Przepyszny to piesek! Zupełnie, jakby go cukiernik zrobił z czekolady. Co ujdzie krok, zaplącze się we własnej sierści i pada. Jeszcze mówiłem do żony: „dlaczego to, duszyczko, on ciągle pada?“ — „Taką ma naturę“, powiada. Z cukru, łaskawa pani, dalibóg, z cukru to piesek! Żegnam pięknie państwo! Bardzo, bardzo się cieszę, żeśmy się poznali.
Iwan Andrzejowicz raz jeszcze się ukłonił i wyszedł.
— Hej, panie, panie! czekaj pan! wróćże się pan! — krzyknął staruszek w ślad za oddalającym się Iwanem Andrzejowiczem.
Ten zawrócił po raz trzeci.
— Nie mogę znaleźć naszego kota. Czy nie spotykał się pan czasem z nim, kiedy pan siedział pod łóżkiem?
— Nie, nie spotykałem się, proszę. Zresztą bardzo się cieszę ze znajomości i będę sobie miał za wielki honor...
— On ma teraz katar i ciągle kicha, ciągle kicha! Ale my musimy go wybić.
Strona:Fiodor Dostojewski - Cudza żona i mąż pod łóżkiem.pdf/62
Ta strona została przepisana.