As tli vu Lambert?
Trzynastego stycznia, roku pańskiego sześćdziesiętego piątego, w stuleciu dziewiętnastem, o godzinie pół do pierwszej popołudniu, Helena Iwanówna, małżonka Iwana Maciejowicza, mego wysoce wykształconego przyjaciela, kolegi biurowego i po części dalekiego kuzyna, wyraziła życzenie zobaczenia krokodyla, którego pokazywano za uiszczeniem wstępu w znanym pasażu w Petersburgu. Mając już w kieszeni bilet kolejowy do wyjazdu za granicę (nie tyle z powodu choroby, ile w zamiarze zwiedzenia Europy), a wskutek tego uważając się już za korzystającego z urzędowego urlopu i oczywiście, czując się zupełnie wolnym tego rana, Iwan Maciejowicz nie tylko nie stawiał przeszkód nieprzezwyciężonemu zachceniu swej żony, ale nawet i sam zapałał wielką ciekawością. „Cudowna myśl, — rzekł zadowolony, — obejrzymy krokodyla! Wybierając się do Europy, nieźle będzie zaznajomić się jeszcze tu na miejscu z zamieszkującymi ją krajowcami“, — i z temi słowy, ująwszy żonę pod ramię, natychmiast wybrał się z nią do pasażu. Ja zaś, wedle swego zwyczaju, przyłączyłem się do nich — w charakterze przyjaciela domu. Nigdy jeszcze nie widziałem Iwana Maciejowicza w tak pogodnym nastroju duchowym, jak tego pamiętnego dla mnie rana, — dowód to, że nigdy nie wiemy naprzód, co nas czeka! Wszedłszy do pasażu, Iwan Maciejowicz zaczął się natychmiast zachwycać wspaniałością jego architektury, a zbliżywszy się do lokalu, w którym wystawiono na