Strona:Fiodor Dostojewski - Sen wujaszka (Z kronik miasta Mordasowa).pdf/113

Ta strona została przepisana.

— Rozumiem i to pytanie, Pawle Aleksandrowiczu; jest ono zupełnie jasne. Pan, zdaje się, myśli, że idzie tu o własną, po jezuicku obmyślaną, korzyść w związku z korzyścią, wynikającą dla księcia? Być może, że w mojej głowie były i te rachuby, wcale jednak nie jezuickie, tylko mimowolne i wynikające z koniecznego związku rzeczy. Wiem, że pan się dziwi takiemu szczeremu wyznaniu; o jedno tylko proszę pana, panie Pawle: proszę nie mięszać do tej sprawy Ziny! Jest ona czysta jak gołąb, nie kieruje się wyrachowaniem; ona mnie tylko kocha, — to drogie dziecię moje! Jeśli tu snuł kto rachuby, to tylko ja, ja jedna ! Lecz, po pierwsze, zapytaj pan z całą surowością własnego sumienia i powiedz: kto nie snułby rachub na mojem miejscu w podobnym wypadku? Obliczamy własne korzyści nawet w najbardziej wielkodusznych, nawet w najbardziej bezinteresownych sprawach naszych, obliczamy nieświadomie, mimowolnie! Jest to rzecz oczywista, że przy tem wszystkiem każdy oszukuje sam siebie, zapewniając siebie i drugich, że działa tylko z popędu szlachetności. Co do mnie, nie nie chcę oszukiwać sama siebie: przyznaję się, że przy całej szlachetności swych zamiarów — snułam rachuby. Proszę jednak zapytać, czy ja snuję rachuby dla siebie? Mnie nie potrzeba już niczego, Pawle Aleksandrowiczu! Ja swoje życie już przeżyłam. Rachuby snułam dla niej, dla mego mego anioła, mego dziecka, i — któraż matka może mi wziąć to za złe?
W oczach Marji Aleksandrówny zabłysły łzy. Paweł Aleksandrowicz zdumiony słuchał tej szczerej spowiedzi i, nie rozumiejąc dobrze, mrugał oczami.
— No tak, któraż matka... przemówił wkońcu. — Ładnie pani śpiewa, Marjo Aleksandrówno, — ale... ale dała mi pani przecie słowo! Pani mnie także czyniła nadzieję... Cóż teraz ze mną będzie, niech pani