Strona:Fiodor Dostojewski - Sen wujaszka (Z kronik miasta Mordasowa).pdf/135

Ta strona została przepisana.

i kłamstwa od rana do wieczora. Że teraz, oddaliwszy go, miała prawdopodobnie swoje szczególne powody do tego i że wkońcu malować wszystko różowo — każdy potrafi. Myślał i o Zinie, przypomniało mu się jej pożegnalne spojrzenie, które wcale nie wyrażało tajonej namiętnej miłości; a równocześnie przypomniał sobie i to, że przecież przed godziną uraczyła go ona epitetem „dureń“, który on musiał przełknąć. Na to wspomnienie Paweł Aleksandrowicz nagle stanął jak wryty i ze wstydu poczerwieniał do łez. Jakgdyby naumyślnie, w minutę później, przytrafiła mu się następująca nieprzyjemność: źle jakoś stąpił i zleciał z drewnianego chodnika w kupę śniegu. Póki gramolił się z tej kupy, sfora psów, która dawno już prześladowała go swem szczekaniem, natarła na niego ze wszystkich stron. Jeden z nich, najmniejszy, ale i najbardziej ujadający, wprost zawisł na nim, uczepiwszy się zębami poły jego futra. Opędzając się od psów, klnąc głośno, i nawet przeklinając swój los, Paweł Aleksandrowicz z rozdartą połą i z uczuciem nieznośnego przygnębienia w duszy, dotarł wkońcu do rogu ulicy i tu dopiero zauważył, że zbłądził. Wiadomo, że człowiek, który zbłądzi w nieznanej części miasta, zwłaszcza w nocy, w żaden sposób nie może iść po ulicy prosto: co chwila popycha go jakaś nieznana moc, by koniecznie skręcać we wszystkie, napotykane po drodze ulice i zaułki. Wierny tej zasadzie, Paweł Aleksandrowicz zabłądził ostatecznie. „A niech djabli porwą wszystkie wysokie ideje!“ mówił do siebie, spluwając ze złości, — „Ażeby was wszystkich czort wziął z waszemi wysokiemi uczuciami i Gwadalkwiwirami!“ Nie powiem, że Mozglakow był powabny w tej chwili. Wkońcu znękany, zdrożony dwugodzinną błąkaniną w kółko, doszedł pod dom Marji Aleksandrówny. Zobaczywszy dużo ekwipaży — zdziwił się. „Cóż to za goście,