Strona:Fiodor Dostojewski - Sen wujaszka (Z kronik miasta Mordasowa).pdf/198

Ta strona została przepisana.

gnitarza z wyperfumowaną siwizną, i w przeciągu minuty zupełnie zapomniała o stojącym przed sobą Pawle Aleksandrowiczu. Ze sarkastycznym uśmiechem i z kłakiem w ręku, Mozglakow udał się z powrotem do wielkiej sali. Niewiadomo dlaczego uważając się za obrażonego i nawet za skrzywdzonego, postanowił nie tańczyć. Posępnie roztargniony wyraz, złośliwy uśmiech mefista, nie znikał z jego twarzy przez cały ten wieczór. Malowniczo przywarł on do kolumny (sala, jakgdyby na zamówienie, była właśnie z kolumnami) i, podczas dalszego trwania balu, przez kilka godzin z rzędu stał tak na jednem miejscu, wodząc znaczącemi spojrzeniami za Ziną. Lecz niestety! Wszystkie jego grymasy, wszystkie niezwykłe pozy, rozczarowany wyraz całej jego postaci et cetera, — wszystko to nadaremnie: Zina zupełnie nie zwracała na niego uwagi. Wkońcu, gdy go już od długiego stania naprawdę bolały nogi, wściekły, głodny, bo nie wypadało przecie zostać do kolacji nieszczęśliwemu kochankowi, cierpiącemu srogie katusze, — powrócił do swej kwatery okropnie zmęczony i jakoby czemś przygnębiony. Długo nie kładł się spać, wspominając dawno zapomniane dzieje. Drugiego dnia rano zdarzyła się sposobność natychmiastowego odjazdu w pewnej sprawie urzędowej, i Mozglakow z rozkoszą uprosił, że załatwienie tej sprawy polecono właśnie jemu. Wyjazd z miasta orzeźwił jego duszę. Na bezkresnej, pustynnej przestrzeni leżał oślepiająco biały kobierzec śniegu. Na widnokręgu czerniały bory. Rzeźkie konie pędziły, wzbijając kopytami śnieżny pył. Dzwonki brzęczały. Paweł Aleksandrowicz zamyślił się, potem utonął w marzeniach, a następnie zasnął sobie najspokojniej. Obudził się aż na trzecim postoju, świeży i zdrowy, z zupełnie innemi myślami.