Strona:Fiodor Dostojewski - Sen wujaszka (Z kronik miasta Mordasowa).pdf/28

Ta strona została przepisana.

by się rozgrzać, krzyczę: koni! Przestraszyłem nadzorczynię z niemowlęciem przy piersi: straciła przez to napewno pokarm w piersiach... Wschód słońca wprost czarowny. Wie pani, mroźny pył śnieżny lśni szkarłatnie, to znowu się srebrzy! Nie zwracam na nic uwagi; słowem, śpieszę się na łeb, na szyję! Zdobyłem konie; zabrałem je gwałtem jakiemuś tajnemu radcy i omal, że nie wyzwałem go w dodatku na pojedynek. Dowiaduję się, że przed kwadransem, odjechał ze stacji książę jakiś, który jedzie swojemi końmi, po noclegu, przepędzonym na stacji. Ledwie to usłyszałem, siadam, pędzę, jakbym się z łańcucha zerwał. Coś podobnego czytałem we wierszach Feta, w którejś z jego elegij. Tuż w oddaleniu dziewięciu wiorst od miasta, na samym skręcie do Świętozierskiej pustelni, patrzę, zdarzyło się coś dziwnego. Ogromna kareta podróżna leży przewrócona, woźnica i dwaj lokaje stoją przed nią jak wryci, a z wnętrza karety słychać rozdzierające wołania i jęki. Zrazu miałem zamiar przejechać mimo: leż sobie na boku: nie z naszej parafji! Przemogła jednak miłość bliźniego, która, jak powiada Heine, wszędzie pcha swój nos. Zatrzymuję konie. Ja, woźnica mój Siemion — także szczera rosyjska dusza, śpieszymy z pomocą i w ten sposób, w sześciu ludzi podnosimy wkońcu ekwipaż, stawiamy go na nogi, których on co prawda nie ma, dlatego, bo jest na resorach. Pomogli też trochę chłopi, z drwami jadący do miasta, dałem im na wódkę. Myślę sobie: to z pewnością jest ten sam książę! Patrzę: Boże! Toć to rzeczywiście ten sam, w swojej własnej osobie, książę Gawriła! A to dopiero spotkanie! Wołam: „książę! wujaszku!“ Nie poznał mnie jakoś na pierwszy rzut oka; zresztą, zaraz potem mnie poznał... na drugi rzut oka. Przyznaję się jednak pani, że kto wie, czy i teraz pojmuje on, kto ja zacz i, zdaje się, ma mnie za kogoś innego, a nie za swego krew-