Strona:Fiodor Dostojewski - Sen wujaszka (Z kronik miasta Mordasowa).pdf/30

Ta strona została przepisana.

wie że w jar. Ratuję go, namawiam do zajazdu do naszej wspólnej przyjaciółki, czcigodnej Marji Aleksandrówny, odpowiada mi na to, że pani jest najbardziej czarującą kobietą ze wszystkich, jakie kiedykolwiek znał, — otóż i jesteśmy tutaj, a książę poprawia teraz na górze swoją toaletę przy pomocy swego kamerdynera, którego nie zapomniał wziąć ze sobą, i którego nigdy i w żadnym wypadku wziąć nie zapomni, dlatego, że wołałby raczej umrzeć, niż zjawić się przed paniami bez pewnych przygotowań lub powiedzmy raczej — poprawek... Oto i cała historja! Historja bardzo miła i zajmująca, nieprawdaż?
— Co za wesołek z tego Mozglakowa, Zino! — woła Marja Aleksandrówna, wysłuchawszy do końca, — jak on dowcipnie to wszystko opowiedział! — Ale słuchajno, panie Pawełku, — maleńkie zapytanie: proszę mi gładziutko wyjaśnić swoje pokrewieństwo z księciem! Nazywa go pan wujaszkiem?
— Dalibóg nie wiem, Marjo Aleksandrówno, jakim ja jestem jego krewnym: zdaje się siódmy koł w płocie. Nie jestem temu winien ani trochę; wszystkiemu winna jest cioteczka Aglaja Michajłówna. Zresztą, wspomniana ciotka nie ma niczego lepszego do roboty, jak przeliczać na palcach familję; to ona skłoniła mnie w ubiegłym roku do udania się do Duchanowa. Życzę jej z serca, by sama tak jeździła! Poprostu nazywam go wujaszkiem; on przyjmuje. Oto i ma pani całe nasze pokrewieństwo, przynajmniej na dzisiaj...
— Ja ciągle powtarzam, że chyba sam Pan Bóg mógł pana natchnąć do przywiezienia księcia prosto do mnie! Drżę, myśląc o tem, coby się z nim, biedaczkiem, było stało, jeśliby się był dostał do kogoś innego, a nie do mnie? Toż to byliby go tutaj rozchwytali, rozebrali do ostatniej kosteczki, zjedli. Byliby się rzucili na niego, jak na kopalnię złota, jak na skarb odnale-