Strona:Fiodor Dostojewski - Sen wujaszka (Z kronik miasta Mordasowa).pdf/77

Ta strona została przepisana.

— No, no, dobrze mój aniołku, możemy się nie zgadzać w myślach, a mimo to szanować się wzajem. Tylko jeśli ty się niepokoisz o szczegóły i lękasz się, że będą one zbyt grząskie, to zostaw już mnie wszelkie taicie troski, przysięgam ci, że na ciebie nie bryźnie ni kropelka żadnego błota. Jabym cię to miała skompromitować wobec wszystkich? Spuść się tylko na mnie, a ja to już wspaniale i wytwornie urządzę, rzecz najgłówniejsza, by urządzić wszystko bardzo wytwornie. Żadnego skandalu nie będzie, a jeśli nawet i będzie jakiś maleńki, nieunikniony — to jakoś to będzie! — My już wtedy będziemy stąd daleko! Przecie tu nie zostaniemy! Niech sobie rozdzierają gęby, plunąć nam na nie, same przecież będą nam zazdrościły. Czyż warto zresztą troszczyć się o nie! Ja ci się nawet dziwię, Zineczko, — ale nie gniewaj się na mnie, — że ty przy całej swej dumie ich się — boisz?
— Ach, mamo, wcale się ich nie boję! Ty zupełnie mnie nie rozumiesz! — odpowiedziała Zina rozdrażniona.
— No, no, duszko; nie irytuj się! Dlatego tylko napomknęłam o tem, bo one same codzień i co godzina broją bez skrupułu, a ty masz tu zgrzeszyć zaledwie raz jeden w życiu... Ale co też ja mówię, głupia! Cóż to za grzech? Wcale żadnego grzechu niema, przeciwnie, rzecz to bardzo niewinna, a nawet szlachechetna, dowiodę ci tego stanowczo, Zineczko. Najpierw, powtarzam raz jeszcze, wszystko zależy od tego, z jakiego kąta widzenia patrzymy...
— Dość już, matko, przestań już raz dowodzić! — krzyknęła Zina gniewnie i niecierpliwie tupnęła nogą.
— No to, duszko, nie będę już, nie będę! — Znowu się tylko przemówiłam...
Nastąpiła chwila milczenia. — Marja Aleksandrówna pokornie chodziła za Ziną i z niepokojem patrzyła jej