sporą dozę jowialności w sobie i zadobrego często humoru, werwy, temperamentu i skłonności do, trefnego żartu“, który przysłowiowo nawet, był „tynfa wart;“ — było z czego i dla kogo tworzyć komedyę, tylko z jednej strony brakło talentów po temu, a z drugiej okoliczności spychały ją na dalszy plan, wysuwając żywotniejsze sprawy dla zainteresowania tłumów.
W bardzo zacisznych kątach tego ruchliwego i halaśliwego świata, brząkającego to szablą, to szklanką, w odsuniętych trochę dalej od publicznego gwaru szkołach i klasztorach, jak kopciuszek przytulała się sztuka dramatyczna i od czasu do czasu odważała wyścibić koniuszek swej bosej nóżki; ale za ten przytułek kazano jej być zbyt wstydliwą i skromną, schlebiać możnym protektorom i dobrodziejom, zapalać się nieszczerym patosem, nadymać frazesami zamiast unosić prawdziwem natchnieniem, trzymać się szablonu w nudnej niby klasycznej tragedyi, a z hypokryzyą udawać nadto wielką przyzwoitkę w komedyi.
Przyszły po długiem wyczekiwaniu nareszcie czasy pomyślniejsze, kiedy tym kopciuszkiem, puszczonym samopas, zaopiekowały się najwyższe w kraju i państwie głowy; przyszły czasy reformy i postępu, naśladownictwa cywilizowanej Europy i wszystkiego, co oświecony wiek za granicą wytworzył. Przychodzi kolej i na teatr i na sztukę dramatyczną u nas, którą przygotowują z obcego wzoru tymczasem mniej lub więcej uzdolnieni pisarze.
Z jednej strony w pijarskich konwiktach francuska tragedya Corneille’a, Racine’a i Voltaire’a, protegowana przez Konarskiego, przeszczepia się na grunt polski, z drugiej w szkołach jezuickich komedya Molière’a, przykrawana i nicowana przez Bohomolca, toruje drogę wesołej, satyrycznej muzie. Aż nareszcie staje w pośrodku człowiek świecki, ale
Strona:Franciszek Zabłocki.djvu/07
Ta strona została przepisana.