zem, bo psujący wszelkie iluzye człowiekowi, że „choć to życie idzie po grudzie, jak mi Bóg miły dobrzy są ludzie“; w takiej szlafmycy niepodobna zostać długo pogodnym optymistą, choćby się było wcieloną pobłażliwością.
I ten biedny Czesław z łaski Merkurego dowiaduje się, że go żona zdradza dla przyjaciela domu, że ten przyjaciel Fircyk nie tylko mu małżeńskiego szczęścia, ale i kasy podbiera, że upatrzony zięć nie o córkę, ale o posag się stara, że go oszukują wszyscy dokoła, z wyjątkiem podejrzewanej dotąd córki i jej cichego amanta, mającego szczere zamysły do małżeństwa z samej miłości.
Musiałby być wielkim stoikiem i wyrozumiałym na wszystkie wady całego świata, aby spokojnie wzruszył ramionami i powtarzał: „Wielkie rzeczy!... i cóż mi to wadzi?...“ jak to powtarza bohater innej komedyi Zabłockiego pod tym tytułem. W szeregu typów, wyprowadzonych na scenę, ów Szczęsny, człowiek rzadko szczęśliwy z tak filozoficznem usposobieniem, stanowi oryginalny i wcale zajmujący wyjątek w galeryi nakreślonej piórem naszego komedyopisarza; to coś w rodzaju psychologicznego studyum, którego Zabłockiemu mógłby i Molière pozazdrościć. Szkoda, że ten typ filozofa, który jest uosobieniem umysłowej równowagi i trzeźwego rozumu przy bardzo zdrowych nerwach, nie ma szerszego pola do działania i pokazuje się nam w nader wątłej akcyi, powiedzmy raczej w jednej sytuacyi, w jednej scenie.
Niema dla niego tak wielkiej radości, ani tak wielkiego zawodu, ażeby stracił swą równowagę moralną i uniósł się kiedykolwiek. „Stosować się do wszystkiego, śmiać się zawsze, nie trapić nigdy, to mój żywot i dobrze mi z tem bardzo“ — powiada o sobie — „wesołość, zdaje mi się,
Strona:Franciszek Zabłocki.djvu/36
Ta strona została przepisana.