Strona:Franciszek Zabłocki.djvu/47

Ta strona została przepisana.

z doskonale obmyślanych sytuacyj, w których charakter „zabobonnika“ maluje się z drobiazgową niemal subtelnością.
Ten Anzelm jest skończonym typem tchórza i obskuranta, który drży na głos puszczyka, wierzy w sny, dyabła się boi, wycie psa w nocy dreszczem go przejmuje, w dni feralne nie waży się nosa z domu wyścibić, ale przy takiem usposobieniu jest chciwym, gwałtownym i zawziętym samolubem. Ta walka właśnie, którą ciągle staczać musi z sobą, ze swemi słabościami uparty jak kozieł, a tchórzliwy, jak zając czyni go nad wyraz komicznym i zabawnym. Doskonały jest, gdy próbuje filozofować, aby sobie dodać ducha i bronić się przed argumentami swoich służących, Filutowicza i Reginki, którzy udają wielką troskliwość o jego osobę i życie, a straszą go umyślnie opowiadaniem o fatalnych prognostykach. On im na to:

Wszystkie wrogi przyszłości, wszystkie przepowiednie
Są szczere bałamuctwa, są wierutne brednie.

Coś tam niegdyś pisał o tem Kadłubek i Kromer;

Ale jak ten, tak i ów, bajarz równie stary
Dobrze pisał na swój wiek, w naszym nie ma wiary;
I dziś, gdy z daru światła przesądy osłabły,
Ludzie prawda są gorsi, ale lepsze dyabły —
Już po świecie nie broją...

Sam z sobą wszelako całkiem przeciwnie rozmawia, wymyśla wiekowi, „bezbożnych Ro-ussów, niecnych Wolta-irów“, narzeka na czasy nowe, na nowe maksymy, i wymawia sobie gorzko tę odwagę, z jaką filozofuje wobec ludzi, udając zucha, chociaż mu drżą pięty. „Gdzieżeś filozofio?... gdzie twych pociech źródła?!“ — woła w mono-