Potembym się ożenił z jaką ciepłą babą
Notandum z babą starą, z babą dobrze słabą.
Ale cóż?... bab do dyabla! ładuj niemi bryki,
Są i bogate, cóż stąd?... zdrowe gdyby byki...
Jeszczeby mnie trup który mógł przeżyć do licha!
Nie jeden szczep zielony w starym pniu usycha...
Podstolina nie jest od tego, aby pójść za Starościca, wstydzi się tylko uledz tak odrazu, za świeże jej wdowieństwo, ale gładki gaszek pięknej damie ze stolicy się podoba — będą dobraną parę stanowili w wielkim świecie, bo oboje jedną sferą przesiąkli. Do czasu grają z sobą komedyę, ona oziębłości, on nazbyt płoniejących afektów, aż kiedy w tę grę miesza się zazdrość z podejrzenia, że ona kocha innego, a on z inną ma się żenić, zbliżają się nagle ku sobie, zrzucają maski i podają sobie ręce.
Te cale amory Fircyka, przechwalającego się ze swoich zdobyczy sercowych, ten ton żartobliwy z początku, z jakim traktuje Podstolinę, ta pewność siebie, a później ta przesada w wyrażaniu uczuć i zazdrości na myśl o rywalu mniemanym, jak to wszystko wybornie na tle lekkiego charakteru i trzpiotowstwa uwydatnione!... Podstolina mu się sprzeciwia, z udanym gniewem przyjmuje jego obcesowe oświadczyny i żąda, aby pokorny, powolny i cichy służył, nadskakiwał, szukając jej wzajemności przynajmniej przez lat dziesięć. On się pozornie godzi, ale aby to mogło być wygodniej, radzi zredukować ten termin do kilku tygodni — „albo też żeby jeszcze rachować dokładniej, po co czekać lat dziesięć? zróbmy to za dwa dni...“ Gotów jest pozbyć się swoich żartów, spoważnieć na jej żądanie, z zapałem dosyć podejrzanym ofiaruje jej krew swoję:
Lać ją będę do kropli, ważę się na wszystkie
Razy śmierci, harmaty, spisy, kordy płytkie,