Strona:Franciszek Zabłocki.djvu/65

Ta strona została przepisana.

Góronos (wpadając): Co to za gęś szara
Na mojem chce się rządzić?
Żegota: Nie następuj! wara!
Góronos (obróciwszy się w tył): Pistolety!
Żegota: Janczarka moja!
Burzywoj (wbiegając): Panie Marku!
Nim będzie inny oręż, bizunem po karku.
Góronos Gdyby też broń choć licha, choćby pałka jaka?
Żegota: (tchórząc, woła na swoich): Dzieci do mnie!
Burzywoj (w stronę): Pałasz mój!
Chłop: Ten to hajdamaka!
Burzywoj (bardzo ustraszony): Wujaszku!
Góronos (myśląc uciec): Nie daj sobie brać tyłu!
Burzywoj (na wuja): Biją mnie!
Góronos (coraz bojaźliwszy): Na przebój śmiało, tylko śmiało a przytomnie.
(Burzywoj wyrywa się, chłopi gonią go za sceną.)
Awantura skończyłaby się przed sądem i wieżą na najezdników zapewne, gdyby w porę na placu boju nie wdali się w tę sprawę ludzie stateczni i rozważni, powagi powiatowe, jak powszechnie ceniony sąsiad Skarbimir, dawny trybunalczyk i regent Widymus, którego Podkomorzy przysyła z poleceniem pojednania obu stron zwaśnionych, gorszący przykład dających dla całej okolicy. W domu Skarbimira ma się odbyć po długich ceregielach kompromis, ale i z tego przy burzliwości i drażliwości charakterów Góronosa i Žegoty nie byłoby końca, gdyby pierwszy nie miał córki Anieli, a drugi syna Radomira. Młodzi na przekór rodzinnym sporom i antagonizmom dwóch domów, kochają się ukradkiem, miewają potajemne schadzki, pisują do siebie, a w chwili katastrofy, gdy matka przejmuje list młodego Żegotowicza do córki, Aniela ucieka z domu