Strona:Franciszek Zabłocki.djvu/73

Ta strona została przepisana.

i ze swego otoczenia. I jeden, i drugi są tak prawdziwi, czy to gdy się na wyścigi przechwalają ze swoich antenatów i paranteli, czy gdy się zacietrzewiają do korda i do bójki, czy gdy się dają ujmować pochlebstwem lub się korzą przed powagą dygnitarzy powiatowych, gdy wybuchają i gasną na przemiany, lub kiedy ochłonąwszy z gorączki, nie wiedzą w końcu sami o co tak długo i tak zażarcie się szarpali i kłócili, czy przypadkiem nie — de lana caprina? Obie natury tak rdzennie nasze, że się na nich omylić nie można.
A ci dwaj nie są jedynymi przedstawicielami swojej sfery, reprezentują tylko jej ujemne strony i jakby przewidując zarzut zbyt czarnego poglądu na tę jedną warstwę społeczną, do której sam przecież należał, postawił autor obok Góronosa i Żegoty dla równowagi „rozsądnego szlachcica“, dawnego trybunalczyka, Skarbimira, który do rozumu im przemawia, szlacheckiej godności i opinii swego powiatu broni, i wspólnie z gładkim, sprytnym, grzecznym i wyrozumiałym regentem Widymusem zgodę i równowagę zmąconą przywraca.
Cały akt piąty „Sarmatyzmu“ jest jako charakterystyka ludzi i czasu danego wyborny z temi scenami kompromisu, z tą całą certacyą wzajemnych grzeczności i sadzenia się na komplementa, na „kaptowanie benewolencyi“ rozjemców, z tą palestrancką sztuką zadośćuczynienia próżności dwóch upartych ciołków, którzy nie chcą praw swoich do pierwszeństwa za nic w świecie ustąpić. Wszystko tu jest na swojem miejscu i doskonale wyzyskane.
Jest tylko jedna rzecz zbyteczna i niefortunna w pomyśle, a obrażająca nie tylko dobry smak, ale i przyzwoitość — to jest wprowadzenie na scenę kobiety nałogowej. Żona Góronosa Ryksa, baba z piekła rodem, kłótliwa, se-