zwać nam nakzauje; twierdzenia, które spotykaliśmy, nie tylko w polemikach prywatnych, ale i w pismach dawniejszych, jak Jarosz-Bejła, i nowszych, jak broszura o sztuce polskiej[1]. — Twierdzenia, jakoby sztuka w ogóle, a mianowicie muzyka, pośrednio odwodziły naród od czynu, a lulając go w sen rozkoszny, zwiastowała ostatecznie jego upadek, — zamiast budzić nieustannie sen lwa i grzmieć nad nim trąbą zmartwychwstania. Przedwszystkiem, pytamy, czem by był naród, którego siły w jednym, i to takim kierunku, wysilićby się mogły? jakażby była ta siła, gdyby od takich rzeczy skarleć miała? Smutno zaprawdę byłoby z narodowością, której hart pancerny w męczeńskiej wyćwiczony szkole miałby mięknąć od sztuki, co w formie poezyi od pół wieku do lotu porywa jej skrzydła ussarskie i anielskie zarazem!... Jeżeli który, to nasz naród dowiódł i dowodzi, że ma dość siły na wszelki rozwój w różnostronnych dążeniach tak czynu, jak myśli i ducha. — Przyjrzyjmy się rozwojowi Hellady i Italii — dwóch najbujniej dziełami sztuki ubłogosławionych narodów, czy dla rozwinięcia sił swoich w kierunku estetycznym, uszlachetniającym, były mniej potężnemi i walecznemi? —
- ↑ Choć ta ostatnia owocem dobrej woli i niepospolitego pióra…