przechodzącego kuchennym kurytarzem. I on zobaczył panią Gustawę.
— Co tam robi ciocia? — spytał Gösta.
— Zamknął mnie! — odparła.
— Mąż?
— Tak! Myślałam już, że mnie zabije. Idźże Gösto, wyjmij klucz z wielkiej sali. Nadaje się do tego zamku. Wypuść mnie!
Gösta spełnił rozkaz i niebawem znaleźli się oboje w pustej kuchni.
— Czemuż się ciocia nie kazała puścić którejś ze służących? — spytał Gösta.
— Nie myślę zdradzać tajemnicy klucza od drzwi śpiżarni, nie miałabym bowiem chwili spokoju! Zresztą uporządkowałam tymczasem górną półkę, bo straszny był tam nieład. Nie wiem doprawdy, jak mogłam to zaniedbać.
— Ciocia ma tyle zajęcia! — powiedział na jej usprawiedliwienie.
— To prawda! — odparła. — Gdybym sama nie przypilnowała, w całym domu ani jedno wrzeciono, ani jeden kołowrotek nie byłby czynny...
Urwała nagle i otarła łzę.
— Ach, miły Boże! — westchnęła. — Gadam tu na wiatr, a pewnie nie będę miała za chwilę żadnego zajęcia. On sprzedaje wszystko co posiadamy.
— Wielkie to nieszczęście! — odparł z bólem.
— Pamiętasz pewnie Gösto, wielkie zwierciadło w salonie. Rzecz śliczna, z jednej sztuki, na ramie ni plamy w złoceniach. Dostałam je od matki, ale on i to chce sprzedać!
— Oszalał!
— Tak... to prawda! Oszalał i pewnie nie ustanie, aż zostaniemy wyrzuceni na gościniec, zmuszeni żebrać, jak majorowa.
— Nie dojdzie do tego chyba! — powiedział.
— O tak Gösto! Odchodząc z Ekeby wyprorokowała nam to majorowa. Sprawdza się nieszczęście. Nie dopuściłaby za nie do szaleństwa, gdyby tu była... Wyobraź sobie... sprzedaje starą porcelanę, rodzinnne filiżanki... Majorowa nie zgodziłaby się na coś takiego.
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/112
Ta strona została przepisana.