Posadzka kościoła zapadła gdzieś głęboko, dach został uniesiony, on zaś patrzył prosto w niebo. Stał na kazalnicy sam jeden, duch jego uleciał na skrzydłach do tronu Boga, a głos spotężniały jął głosić chwałą pańską.
Posiadał wyobraźnię. Nie tykał przysposobionego kazania, a myśli zlatywały doń z góry, niby oswojone gołębie. Wydało mu się, że ktoś zań mówi, a jednocześnie czuł, że jest to rzecz najwyższa na ziemi i że nikt sięgnąć dalej nie może niż on, kiedy tak stojąc, głosi bożą sławę.
Jak długo błyszczał nad nim płomyk natchnienia, mówił bez przestanku, gdy zaś zagasł, gdy dach zapadł na nowo nad kościołem, a podłoga wynurzyła się z przepaści, jął płakać klęcząc, wiedział już bowiem, że przeżył najpiękniejszą chwilę życia, która nie wróci.
Po nabożeństwie miano odprawić zebranie kościelne i wytoczyć śledztwo. Biskup spytał, czy gmina zanosi skargę na proboszcza.
Proboszcz nie był już zły i zuchwały jak przed kazaniem. Wstydził się i schylił czoło. Ach, myślał, teraz wyjdą na jaw wszystkie szkaradne awantury pijackie!
Ale nie wyszła ani jedna na jaw. U stołu gminnego panowała cisza.
Proboszcz spojrzał, naprzód na kościelnego... nic, milczał, potem na członków rady kościelnej, potem na chłopów, na właścicieli hut żelaza... milczeli wszyscy. Pozaciskali usta i patrzyli z zakłopotaniem na stół.
Czekają, by ktoś zaczął, pomyślał proboszcz.
Nagle odkrząknął jeden z członków rady i rzekł:
— Ja uważam, że nasz proboszcz jest dobry.
— Ksiądz biskup słyszał sam, jak umie mówić! — dorzucił kościelny.
Biskup wspomniał coś o częstem zaniedbywaniu kazań.
— Proboszcz może, wszakże, równie dobrze zachorować jak każdy inny człowiek! — zauważył jeden z chłopów.
Biskup podniósł, że gmina gorszy się zachowaniem proboszcza.
Jęli go wszyscy bronić jednogłośnie. Proboszcz, mówili, jest jeszcze bardzo młody, tedy nic dziwnego. Gdyby tylko co niedzieli mówił jak dziś, nie zamieniliby go nawet na samego biskupa.
Nie było oskarżyciela, ani sędziego.
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/12
Ta strona została przepisana.