Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/123

Ta strona została przepisana.

Odparł, że wierzy, bo kobiety nie są tak święte, jak z pozoru sądzić można. Samolubstwo i kokieterja, to cała ich treść! Ponownie przypomniał, czego doznał, wróciwszy z polowania. Wydało mu się, że brodzi po lodowatej wodzie i tego bolu nie zapomni nigdy. Nigdy już nigdy nie spróbuje zostać znowu człowiekiem.
Starała mu się wyjaśnić przebieg wszystkiego i dowieść, że była i jest mu wierną.
Odparł, że to rzecz obojętna, gdyż jej już nie kocha. Jako egoistka nie kochała go nigdy i odeszła bez słowa pożegnania.
Wracał do tego ciągle, a ją to niemal bawiło. Rozumiała gniew jego i nie brała go za złe. Zrazu nie obawiała się też rzeczywistego zerwania, ale potem ogarnął ją niepokój. Czyżby nastąpiła w nim istotnie taka zmiana, że jej już kochać nie mógł?
— Gösto! Czyż byłam egoistką, idąc do Sjć po majora? — spytała. — Wiedziałam przecież, że panuje tam ospa. Zaprawdę, nie jest też wcale miło, brnąć po śniegu w cienkich trzewikach balowych.
— Miłość żyje miłością, nie zaś przysługami i dobrodziejstwami! — odparł Gösta.
— Chcesz przeto, byśmy sobie byli w przyszłości całkiem obcymi?
— Tak! Chcę tego!
— Gösta Berling jest kapryśny.
— Tak powiadają.
Był zimny, jak lód i nie chciał odtajać. Ona była też w gruncie rzeczy równie zimna, a samokrytyka drwiła z usiłowań okazania się zakochaną.
— Gösto! — powiedziała, czyniąc ostatni wysiłek. — Nie skrzywdziłam cię nigdy rozmyślnie, choć ci się tak zdawało. Proszę, przebacz mi!
— Nie mogę przebaczyć.
Wiedziała, że mogłaby go odzyskać, dysponując jednem bodaj wyłącznem uczuciem. Zagrała namiętną. Lodowate oczy samokrytyki drwiły dalej, ale spróbowała na wszelki wypadek, nie chcąc go utracić.
— Gösto! Nie odchodź zagniewany! Zważ, jak jestem oszpecona! Nikt mnie już kochać nie zechce!