że przy niej Henryk zatracał sztywność i przemawiał łagodniej. Zresztą kochał ją, rozpieszczał i wreszcie była przecież żoną jego, a żona, zdaniem hrabiny, powinna kochać męża swego.
Odpowiadał poza tem jej ideałowi mężczyzny, był uczciwy, prawdomowny i dotrzymywał słowa, jak przystało prawdziwemu szlachcicowi.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Dnia ósmego marca obchodził urodziny naczelnik urzędu, Scharling. W domu jego pełno było gości. Ze wschodu i zachodu nadciągali znajomi i nieznajomi, proszeni i nieproszeni, wszyscy mile witani. Starczyło na wszystkich jadła i napitku, a sala taneczna pomieścić mogła zwolenników pląsów z siedmiu parafji.
Oczywiście przybyła także młoda hrabina, której nie zbrakło nigdzie, gdy szło o tańce i rozrywki.
Ale opuściła ją zwykła wesołość, jakby przeczuwała, że teraz na nią kolej porzucić cichego życia baśni i że zostanie porwana dzikim szałem wypadków. Jadąc na przyjęcie, patrzyła na zachodzące słońce, które opadało, nie zostawiając złotych pasm na chmurach. Szary zmierzch słał się wszędzie, a zimny wiatr gnał po polach. Zapatrzyła się w tę walkę dnia z nocą, która przepajała strachem każdą żywą istotę. Konie rwały z kopyta, by się coprędzej znaleźć pod dachem, rębacze spieszyli z lasu, dziewczęta folwarczne porzucały robotę. W gęstwie lasu porykiwały dzikie zwierzęta. Minął dzień jaśni i wesela ludzkiego.
Barwy nikły, światłość gasła, a wokół wszystko tonęło w szarym mroku. Młoda kobieta przeczuwała, że i ona, jak teraz przyroda zapadnie w niemoc, poniesie klęskę, tracąc purpurę i złoto serca, jaśń jego i siłę.
— O, biedne, omdlałe serce moje! — myślała. — Ogarnie cię i zdusi mrok głuchy i zostanie twym władcą. Życie wyda mi się wówczas brzydkie i ponure, jakiem jest może w istocie, włosy posiwieją, grzbiet się skrzywi, mózg stępieje.
W tej chwili sanki skręciły w podwórze domu naczelnika urzędu, a spojrzenie hrabiny padło na okratowane okienko w budynku bocznym, z którego wyzierała twarz o złych oczach.