Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/136

Ta strona została przepisana.

wielkie, drugi raz małe państwa, nie zapominając o żadnem, gdy nań przyjdzie czas. Burza ta gromi zarówno mocnych, jak słabych. Przedziwna to rzecz, widzieć bożą pomstę.
Wiejże, wiej po ziemi burzo pańska! Rozebrzmijcież powietrze i wody głosami struchlałemi! Uczyńcież huragan przeraźniejszym jeszcze! Niech drżą chwiejące się ściany, niech pękają rdzawe zamki i padają w gruz zbutwiałe domy!
Postrach ogarnie kraj cały. Gniazdka ptasie zlecą z drzew. Krogulcze gniazdo runie z trzaskiem, a wszystko aż do gniazda sowiego w szczelinie skalnej, zwieje sykliwy język wichru.
Sądzimy, że u nas wszystko idzie dobrze, ale to nieprawda! Trzeba nam bardzo wichru bożego. Rozumiem to i nie żalę się. Teraz jednak pora mi, już iść do matki.
Zwisła nagle wyczerpana na krześle.
— Żegnam, żegnam, droga pani! — powiedziała. — Nie mam czasu, iść muszę. Ale strzeż się tych, którzy przylecą na skrzydłach wichru!
Zaczęła znowu chodzić, rysy jej zwiotczały, spojrzenie cofnęło się w głąb, a hrabina i pani Scharling zrozumiały, że muszą odejść.
Wróciwszy na salę taneczną podeszła hrabina wprost do Gösty i powiedziała:
— Przynoszę panu pozdrowienie od majorowej. Ma ona nadzieję, że ją pan wyzwoli z więzienia.
— Złudna to nadzieja, pani hrabino!
— Ach, dopomóż jej pan!
Gösta spochmurniał.
— Nie! — rzekł stanowczo. — Z jakiegoż to powodu miałbym jej dopomagać? Czyż winienem jej wdzięczność? Wszystko co uczyniła, obróciło mi się w nieszczęście.
— Ależ panie Berling...
— Gdyby nie ona, — zawołał porywczo — spałbym teraz w wieczystych lasach! Czyż mam dla niej ważyć życie za to, że mnie zrobiła rezydentem w Ekeby? Zaprawdę, nie jest to zbyt dostojne stanowisko!
Bez słowa odwróciła się od niego. Gniew nią potrząsał.