zpowrotem, ludzi i psy budził ten hałas, ale nie jawił się nikt... Były to jeno znaki i wróżby.
Straszni to ludzie, zostający jak Sintram w szatańskiej mocy. Cóż to naprzykład był za ogromny pies we dworze, za życia właściciela Forsu? Oczy mu błyszczały, a ogromny, czerwony ozór zwisał z dyszącej paszczy. Pewnego dnia podczas obiadu zaskrobał do drzwi kuchennych, przerażając dziewczęta służebne, a jeden z parobków porwał płonącą głownie i wepchał mu w pysk.
Zwierz uciekł z wyciem, buchał dymem i iskrami z paszczy, oraz zostawiał na drodze lśniące, ogniste ślady.
To też spieszno było dzieciom przez ów ciemny kurytarz. Cóżby się stało, gdyby naprzykład któreś napotkało tam, w ciemnym kącie tego, którego imienia wymówić nie śmiały. Nikt nie był bezpieczny od niego, chociaż właściwie, ukazywał się jeno złym ludziom. Ale Ulryka Dillner i Anna Stjärnhök mogły opowiedzieć całą historję takiego spotkania.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Przyjaciele drodzy, co tańczycie i śmiejecie się, błagam was, czyńcie to ostrożniej i ciszej, gdyż do wielkich mogłoby dojść nieszczęść, gdybyście miast po podłodze, stąpali po sercach ludzkich jedwabnemi trzewikami, o cienkich podeszwach, a śmiechem swym wpędzili w rozpacz duszę.
Niezawodnie musiały serce Ulryki nadeptać mocno takie cieńkie trzewiczki, a śmiech tańczących oszołomił ja tak, że zapragnęła ślepo zostać mężatką. Zgodziła się teraz nagle na małżeństwo ze złym Sintramem, poszła jako żona jego do Forsu i wzięła rozbrat z dawnemi przyjaciółkami z Bergi, oraz troską o chleb powszedni.
Małżeństwo to zawarto na łeb na szyję. Na Wielkanoc oświadczył się Sintram, a w lutym było wesele.
Anna Stjärnhök, mieszkająca teraz u kapitana Uggli, zastąpiła z wielką korzyścią starą pannę, tak że Ulryka mogła ruszyć w dolę małżeńską bez wyrzutów sumienia.
Nie doznawała też wyrzutów, ale czuła żal wielki, albowiem w niesamowite dostała się miejsce. Wielkie, puste pokoje przerażały ją, z każdym zmierzchem czuła żączkę i tęskniła straszliwie.