Najgorsze były niedzielne popołudnia, trwające w nieskończoność, podobnie jak trawiące ją myśli.
Pewnej niedzieli nie wrócił Sintram na obiad z kościoła, a Ulryka poszła do salonu i usiadła przy fortepianie. Była to jej ostatnia pociecha. Fortepian z wymalowanym pośrodku wieka pasterzem, grającym na flecie i pasterkę, był spuścizną po rodzicach i powiernikiem w trosce wszelakiej.
W utrapieniu atoli choćby największem, grywała zawsze... polkę.
Nie umiała nie innego, a polki tej nauczyła się, na garnku, czy rękojeści noża kuchennego, zanim palce jej zakrzepły w skurczu. Poza tą polką nie umiała nic a nic, żadnego marsza żałobnego, namiętnej sonaty, czy choćby tęsknej pieśni ludowej.
Grywała ją też zawsze, mając coś zwierzyć staremu fortepianowi, czy to w radosnym, czy smutnym będąc nastroju. Grała podczas swego wesela, potem przybywszy do domu męża i teraz także.
Stare struny wiedziały, jak bardzo jest nieszczęśliwa!
Przejeżdżający drogą mogliby sądzić, że właściciel Forsu daje bal, tak wesoło brzmiała muzyka Ulryki. Utrzymywała też nią beztroskę w Berdzie, a wypłaszała głód. Wszyscy ulegali czarowi tańca, gdy grać zaczęła, ośmdziesięcioletni starcy biegli do sali, niepomni reumatyzmy i bezsiły. Polka brzmiała radośnie, ale Ulryka płakała.
Żyła w otoczeniu kąsających zwierząt i niechętnej służby, bez życzliwego człowieka obok siebie i tę rozpaczną tęsknotę wyrażała właśnie w polce.
Nikt tu nie pamiętał, że jest żoną Sintrama, zwano ją stale panną Dillner. Dlatego to wyrażała polką żal i skruchę z racji pozyskania tytułu mężatki.
Stara Ulryka grała, nie zważając, że mogą pęknąć struny. Akordy musiały zagłuszyć sporo rzeczy: skargi zubożałych chłopów, klątwy wyzyskiwanych robotników, urągowiska butnej służby, a zwłaszcza hańbiące piętno żony złego człowieka.
Tę polkę tańczył Gösta z młodą hrabiną Dohna, Marrjanna Sinclaire z licznymi wielbicielami swymi, a także ongiś, majorowa z pięknym Altringerem. Grając, wi-
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/148
Ta strona została przepisana.