działa te wszystkie nadobne pary, złączone tanecznym oplotem, a wesele ich owiewało także i ją, toteż płonęły jej policzki i błyszczały oczy. Teraz wszystko minęło, a biedna polka musiała głuszyć rozliczne wspomnienia.
Ulryka grała tego dnia, chcąc zgłuszyć strach.
Nagle zauważyła, że mąż wrócił do domu. Usłyszała jak wszedł i usiadł w fotelu bujającym. Ulryka znała dobrze odgłosy i skrzypy tego fotelu, tak że nie potrzebowała się oglądać nawet.
Grała a kołysanie towarzyszyło jej muzyce. Niebawem nie słyszała już tonów, jeno samo kołysanie.
Biedna, opuszczona wśród nieprzyjaciół Ulryka, miała jeno fortepian za jedynego pocieszyciela, a on ją pocieszał — polką! Wyglądało to tak, jak salwa szalonego śmiechu na pogrzebie lub pijacka piosenka w kościele.
Słuchając tego kołysania uczuła, że fortepian drwi teraz z jej skargi i urwała w pół taktu. Podniósłszy głowę, spojrzała na fotel bujający.
Za moment padła zemdlona. W fotelu siedział nie jej mąż, ale kto inny, ten, którego imienia nie wymawiają dzieci, a pomarłyby niezawodnie zaraz, spotkawszy go na ciemnym strychu.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Niewiadomo, czy może ujść mocy czaru ten, komu duszę przepoiły baśnie... Wiatr nocny smaga rośliny egzotyczne na balkonie, niebo zwisa czarne ponad długiemi pasmami gór, siedzę, pisząc przy podniesionych storach, choć jestem stara i nibyto mądra, jednak czuję dreszcz lekki, jak ongiś, kiedy poraz pierwszy słyszałam tę historję. Raz poraz spozieram po kątach, czy gdzie nie czyha ktoś schowany i wychodzę na balkon zobaczyć, czy nie zaziera przez kratę czarna głowa. Strach ten nie opuszcza mnie a w nocy nabiera takiej mocy, że muszę nakrywać się z głową.
Już dzieckiem będąc, nie mogłam pojąć, jak Ulryka Dillner przeżyła to poobiedzie, gdyż przechodziłoby to moje siły.
Na szczęście znalazła ją niedługo na podłodze Anna Stjärnhök, przybyła w odwiedziny i przywróciła do przytomności. Że mną nie byłoby tak łatwo poszło i zmarłabym napewne.