Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/152

Ta strona została przepisana.

Wysiadła z sanek, chcąc sprawę zakończyć! Nie miała potrzeby uciekać, jakby się bała nikczemnika.
Nakoniec dojrzała w gęstniejącym mroku głowę konia, potem całego konia, sanki i samego Sintrama. Ale nie wyglądało to, jakby nadjechało drogą, jeno jakby powstawało na miejscu w zarysach, wynurzając się z zmroku, w miarę jak części były wykończone.
Anna rzuciła lejce Ulryce i podeszła do Sintrama, który zatrzymał konia.
— A... cóż za szczęśliwe zdarzenie! — powiedział — Droga panno Stjärnhök, niechże pani pozwoli, że wsadzę pani do sanek mego towarzysza podróży. Chce on dziś jeszcze być w Berdzie, mnie zaś spieszno do domu.
— Gdzież ten towarzysz? — spytała.
Sintram odpiął fartuch i pokazał Annie człowieka, który spał, leżąc na dnie sań.
— Jest on trochę pijany, ale cóż to szkodzi? Śpi sobie i basta. Zresztą dobry to znajomy pani, panno Stjärnhök... Gösta Berling.
Anna zadrżała.
— Powiem tylko tyle — rzekł Sintram — że kto opuszcza osobę kochaną, oddaje ją djabłu w posiadanie. Tak i ja dostałem się w jego szpony. Oczywiście, każdy sądzi, że czyni dobrze. Rezygnować to dobrze, kochać, to źle!
— Cóż to wszystko znaczy? — spytała wstrząśnięta do głębi.
— Nie powinna pani była odsuwać od siebie Gösty...
— Tak chciał Bóg.
— Acha! Właśnie! Rezygnacja, to dobra rzecz, a kochanie, zła. Poczciwy Bóg nie chce widzieć ludzi szczęśliwych. Posyła za nimi wilki. Ale przypuśćmy, że to nie Bóg je posłał, panno Anno. Czyż nie mogłem równie dobrze ja sam posłać swe szare owieczki za młodą parą? Może posłałem wilki, nie chcąc tracić człowieka, który jest moją własnością? Przypuśćmyż tedy, że nie Bóg posłał wilki.
— Nie kuś mnie pan, bym zwątpiła, gdyż w takim razie już po mnie!
— Przypatrz się pani! — powiedział pochylony nad śpiącym Göstą — Spojrzyj jeno na jego palec serdeczny.