Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/166

Ta strona została przepisana.

Gdy wrócił, hrabina omal że mu do nóg nie padła, wołając:
— Mów pan czego chcesz, pieniędzy, córki... bierz co ci się podoba!
— Proszę o córkę, pani hrabino! — odparł nauczyciel.
Anna Stjärnhök umilkła nagle.
— I cóż? — spytała hrabina Elżbieta.
— Niema co dalej opowiadać! — rzekła Anna w wielkiej niepewności. Zaliczała się do owych, wiecznie niezdecydowanych osób, którym wszystko wydaje się raz dobre, a raz złe. Teraz żałowała już, że zaczęła tę opowieść.
— Chyba kpisz ze mnie Anno? — powiedziała hrabina. — Wszakże wiesz dobrze, że ja muszę usłyszeć koniec.
— Nie jest ciekawy! — zauważyła Anna. — Nadeszła dla Ebby godzina walki nieba ze ziemią, a obie miłości zwarły się w zapasach.
Hrabina Marta opowiedziała córce o niebezpiecznej podróży nauczyciela i oświadczyła, że w nagrodę przyrzekła mu jej rękę.
Ebba była wówczas już o tyle zdrowa, że leżała ubrana na sofie, blada tylko, bezsilna i bardziej jeszcze, niż zazwyczaj milcząca.
Usłyszawszy słowa matki podniosła na nią oczy z żalem i wyrzutem, mówiąc:
— Oddałaś mnie, mamo, wypędzonemu proboszczowi, człowiekowi, który utracił prawo być sługą bożym, a stał się złodziejem i żebrakiem.
— Dziecko moje! Któż ci to powiedział? Sądziłam, że nie wiesz nic!
— Dowiedziałam się przypadkiem. Goście rozmawiali o tem, tego samego dnia, kiedym zachorowała.
— Ależ dziecko! Zważ, że on ci ocalił życie!
— Pamiętam o tem jeno, że mnie oszukał. Powinien był powiedzieć kim jest.
— Twierdzi, że go kochasz.
— Kochałam go. Ale kochać nie mogę człowieka, który mnie oszukał.
— Jakżeto oszukał cię?
— Nie rozumiesz tego mamo!