Na stopniach werandy usiedli pospołu
Młodzi i starzy, a ich dawne pieśni,
Żyjące w sercach, rozbrzmiewają zcicha,
Jakby przedwieczy niosły pozdrowienie.
Z grzędy rezedy wonie dolatują,
Cienie pierzchają z gęstwiny gałęzi,
Idąc po trawie, co lśni rosą wieczoru.
Duch wzlatać się stara w niebiosy,
Wzwyż, z nocy ciała do światła krainy,
Ponad chmurami, nad roztocz powietrza,
Kędyś w zaświatów gwiaździste przestrzenie.
Któż zdoła stłumić uczucia w noc taką,
Kiedy go cienie ogarną i wonie?
Jak liść uwiędły zejdziemy ze świata,
Jak płatek po róży okwicie,
Nie złamani przez burzę, ni gromy.
Jako akord przebrzmiany jedynie,
Cisi i niemi, jak zwiani jesienią.
Bądźmyż więc radzi tym bożym rozkazom,
Co nam wskazały ścieżynę wśród świata.
Wszakże śmierć nasza, to życia nagroda,
Zejdźmyż w nią cicho, jak liść, co opada.
Oto nietoperz przeleciał bez szmeru,
I znów powraca w promieniach księżyca.
Tłucze się lelek, jak żywa zagadka,
Mędrców i głupców zarówno trawiąca,
W troski brzemienna, a wieczna jak miłość.
Dokąd dążymy przez życia manowce,
Kędyś cel drogi wytknięty przyświeca?
Nikt, o zaprawdę! Nie pozna dróg ducha!
Bo prędzej ptaka wyśledzićby loty...
Tak ja dumałem, a ona w tej chwili,
Na mojej piersi złożyła swą głowę
I wyszeptała: Choć dusza odlata
Gdzieś aż w przedwieczne obszary przestrzeni,
Lecz ja od ciebie nie pójdę, kochany,
I nie ulecę od ciebie na wieki,
Bo to zbyt straszne, ach straszne cierpienie,
Taka rozłąka, okrutna na zawsze!
Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/169
Ta strona została przepisana.
Wietrzyk kołysze lilje kielichami,