Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/170

Ta strona została przepisana.
To, że cię kocham nad wszystko na świecie!

Minęły lata, od tego wieczoru,
I znowu widzę, ach miejsce tosamo,
Gdzieśmy to wówczas siedzieli, szeptając,
Gdzie całowałem jej usta i oczy.
Znowu mi błyszczy poświatą weranda,
I znowu księżyc przyświeca srebrzysty
Więc przypominam tę naszą rozłąkę
I pożegnalne wyrazy dziewczęcia.
Ach, jak okrutna jest siła wspomnienia!
Jakąż potrafię odpłacić pokutą,
Zato, żem w piersi niewinnej dziecięcej

Rozzniecił miłość głęboką do siebie?

— Gösto! — powiedziała Anna żartobliwie, chociaż strach ściskał ją za gardło. — Powiadają, że przeżyłeś sam jeden więcej poematów, niżli ich napisali wszyscy poeci nasi. Tylko tak dalej, radzę ci! Ten wiersz, to przecież dzieło nocy.
— Ostry z ciebie sędzia.
— Czy też ci nie wstyd czytać nam o śmierci i cierpieniu?
Gösta nie słuchał jej i patrzył nieustannie na hrabinę. Siedziała sztywna i nieruchoma jak posąg, jakby za moment zemdleć miała. Wreszcie wyrzuciła z trudem wielkim:
— Idź!
— Kto ma iść? — spytał. — Czy ja?
— Proboszcz ma sobie iść!
— Elżbieto! Milczże! — zawołała Anna.
— Zapity proboszcz winien opuścić mój dom!
— Anno! Anno! — powiedział Gösta. — Cóż to wszystko znaczy?
— Anno! — poleciła hrabina. — Wyjaśnij mu!
— Nie, pani hrabino! — rzekł stanowczo. — Chcę to usłyszeć od pani!
Zacięła zęby, aby się opanować.
— Panie Berling! — rzekła podchodząc doń. — Masz pan przedziwny talent. Sprawiasz pan, że ludzie zapominają, kim pan jesteś. Nie wiedziałam tego sama do teraz. Anna Stjärnhök opowiedziała mi w tej właśnie chwili o dziejach Ebby Dohna, która ściągnęła na siebie